chyba po malu staje sie mistrzynia zawodowa w marnotrawieniu czasu... i to nawet nie z wlasnej checi, tylko przez moja kochana Alma Mater ;)
dzis zerwalam sie o 7 z lozka, pojechalam na WF, zeby sie dowiedziec, ze zajecia sa odwolane, bo sala jest zajeta... i tak sobie przesiedzialam do 10 na korytarzu czytajac gazete... pozniej udalam sie w kierunku rynku na kolejne dwa wyklady, ktorych jak sie na miejscu okazalo, tez nie bylo... no i tak sposobem znow wyladowalam w akademiku :)
o 15.40 podejscie numer trzy i mam nadzieje, ze ostatnie
takie dni zmuszaja mnie przynajmniej do myslenia o pracy, bo to chyba bylby jedyny sposob na robienie "czegos konkretnego".... no, jeszcze moglabym pisac magisterke, ale jakos na sama mysl o tym nagle przypominam sobie o 1000 innych rzeczach, ktore powinnam zrobic;D
czekam az A wroci z Londynu... moze wtedy przynajmniej bedzie do kogo sie wprosic na obiadek, albo przynajmniej wyciagnac na spacerek...
marzy mi sie pies... z checia zabieralabym go codziennie na Blonia, Kopiec, nad Rudawe.... tylko, taki drobny szczegol: jakby mial mieszkac ze mna w akademiku, to dlugo by nie pociagnal... zaraz by go towarzystwo spilo ;)