no to nadszedl piatek... wlasnie zmeczona, ponad czterogodzinnym wywalaniem wszystkich rzeczy z polek i powtornym ich wkladaniem, oczywiscie po uprzednim ich wytarciu, opadlam na krzeslo i bolem plecow... oj, cos chyba te moje kursy tanca i aerobic niewiele daja.. skoro kilka godzin przedswiatecznych porzadkow doprowadzilo mnie do takiego stanu fizycznego w jakim powinnam byc majac siedemdziesiat a nie dwadziescia lat...
no ale coz... kiedys trzeba posprzatac, tym bardziej, ze jutro jade do Wroclawia, wiec nie bedzie mnie caly dzien w domu, no a potem.. to przyjade dopiero przed samymi swietami, wiec tez pewnie niewiele czasu bedzie... bo pozniej dojdzie jeszcze gotowanie, pieczenie slodkosci i inne drobne czynnosci... szczerze to jak na razie, nie czuje jeszcze zblizajacych sie swiat... czasami tylko jak wlacze sobie "Driving home for Christmas", to mi sie jakos tak lepiej na duszy robi... hmm... po prostu uwielbiam ta piosenke :)
heh.. wlasnie zauwazylam, ze poprzednie dwa akapity zaczelam od 'no'... no i sie powstrzymalam przed uzyciem tego slowa po raz kolejny :D bo majac troszke czasu w ten wolny piatkowy wieczor chcialam opisac to co sie dzialo przez ostatnie dwa tygodnie, a dzialo sie oj dzialo... chyba musze przyznac, ze to byly jedne z moich najlepszych dwoch tygodni w zyciu... glownie oczywiscie za sprawa B. juz we wczesniejszych notkach conieco o tym pisalam, ale moglabym w koncu jakos w logiczna calosc to poskladac...
wiec... zaczelo sie juz we wtorek... dorwalam go na GG i zapytalam czy dostal moje wczesniejsze wiadomosci pisane z tlena... odpowiedzial, ze nie... wiec troche z nim pokilkalam i dalam mu moj normalny numer GG, zeby za kazdym razem gdy on byl dostpeny nie przelaczac sie na inny... potem udalo mi sie od niego jakims cudem wyciagnac jego numer komorki... wprawdzie napisal, ze ma dwa i dal mi jeden - ten mniej wazny... ale zawsze to cos :]
potem dlugo byla cisza i w niedziele zaczela sie noc sms'owa.... nie pamietam od czego to sie zaczelo, ale mialam juz wtedy goraczke i tak srednio wiedzialam co sie dzieje... pisalismy o jakichs pierdolach, nie chcialam mu nic wiecej o sobie powiedziec, ale pozniej i tak wyciagnal ode mnie, ze mieszkam na miasteczku no i sprawil, ze obiecalam mu, iz nastepnego dnia wysle mu swoja fotke... a skoro obiecalam, no to nie bylo zbytnio wyboru, bo nie lubie nie dotrzymywac slowa.... odpisal popoludniu w poniedzialek, ze kojarzy mnie z zajec:) ale jeszcze wracajac do niedzieli, to jak pytal w ktorym akademiku mieszkam napisalam cos takiego: " a co??? moze chcesz przyjechac?? nie ma sprawy, ja sie ubiore, zejde na dol i pogadamy"... a on opisal, ze juz bardziej zwariowane rzeczy w zyciu robil i pewnie bylby za kilka chwil... to nic, ze byla 3 w nocy!!! tylko, ze ja oczywiscie odpisalam mu, ze raczej nie bardzo, bo nie chce moich wpollokatorek budzic... no i potem strasznie sobie plulam w twarz, dlaczego wtedy na to sie nie zgodzilam....:( w poniedzialek o 1.25 w nocy znow sms od B. "Jak tam goraczka? przeszlo?" ... no to, ja mu na to, smsa z pytaniem co tym razem chce ode mnie wyciagnac.. a on, ze tak pyta z czystej troski... hmm... czyzby mu jednak w jakims stopniu na mnie zalezalo??? nie wiem... cos tam jeszcze chwile poesemesowalismy, ale juz nie wyciagnal ode mnie nic wiecej... myslalam, ze w srode bedzie na GG, bo zawsze jak wracalam z uczelni, to slonko kolo jego nicka bylo zolte... ale niestety nie bylo go.. wieczorem ( a raczej w nocy wyslalam smsa)... odpisal, ze wlasnie wrocil z pracy i jest padniety... .... no i chyba na tym sie te dwa tygodniez B. skonczyly... on sie nie odzywa.. ja tez nie... pingnelam mu wczoraj - odpingal... ale nie chce go tak zameczac smsami, czy wiadomosciami na gadu, bo nie wiem czy mu to odpowiada.. moze ma jakies swoje wlasne zycie i nie chce mnie w nim???... hmm... stiwerdzilam, ze na razie troche przystopuje i moze poczekam, az tym razem to on sie odezwie pierwszy....
hmm... tak moze reasumujac moje powyzsze wywody, to dochodze do wniosku, ze te dwa tygodnie byly... zajebiste... chodzilam przez ten caly czas z takim bananem na twarzy jak nigdy.... tylko.. problem w tym, ze ja juz chyba powaznie sie w to zaangazowalam... on jest pierwszym facetem na ktorym mi tak bardzo zalezy... i jesli by sie teraz okazalo, ze on kogos ma... to..... nawet nie chce myslec co by bylo... :.... musze sie jakos postarac, zeby go zdobyc... on jest kims z kim moglabym byc... na razie nie znajduje w nim zadnych wad...
ale w miedzyczasie gdy byl juz B. pojawil sie na arenie drugi osobnik o imieniu M. poznany nieco wczesniej w pubie... nawet niezly gosc... tzn. z charakteru, bo moze wyglad to taki przecietny... czesto rozmawialismy na GG, a w sobote zaprosil mnie do siebie. byl sam w pokoju, bo jego wspollokatorzy pojechali do domu, wiec przyniosl gitarke i tak sobie spiewalismy i gralismy i tak czas mi zlecial, ze przesiedzialam u niego caly wieczor... naprawde fajnie mi sie z nim gada, gosc jest wychowany i kulturalny, ma fajne pasje no i widac ze cos probuje do mnei troche krecic... chcial pozniej na nastepny dzien isc gdzies na spacer, ale ze ja akurat troche sie juz rozchorowalam, to napisalam, ze nie ruszam sie przez caly dzien z akademika...
bo tak szczerze, to nie chce robic M. jakiejkolwiek nadziei... przynajmniej na razie.... teraz B. jest dla mnie najwazniejszy, to na nim mi najbardziej zalezy...
jejku.. jak ja bardzo chcialabym, zeby cos z tego wypalilo... chyba bylabym w niebie... no ale coz.. jak na razie pozostaje mi tylko czekanie... oby bylo ono owocne...
no nic... chyba wystarczy na dzisiaj tego mojego kilkania, bo juz tutaj napisalam taki esej ze hej... ide sie wykapac i znikam do lozeczka, bo jutro dla odmiany w przeciwna strone jade --> Wroclaw... musze sobie jakies buciki do moich desek kupic....
dobranoc