spokoj... pierwszy raz od dawna moge tak okreslic moje zycie... nie dzieje sie nic szczegolnego... ale to pewnie dobrze, bo przeciez w sesji marzylam o tym, aby miec spokoj, aby moc sie wyspac, posiedziec na necie... teraz mam czas... nie pojechalam na weekend do domu... w zasadzie sama nie wiem czemu, bo nic szczegolnego nie mam do zalatwienia w krakowie, ale moze troche sie poucze, ponadrabiam zadania itp... jak na razie to swieci przesliczne sloneczko za oknem i jedno o czym marze, to, zeby isc na spacer... ale samej to tak lyso troche... szkoda, ze juz M. nie ma w Krakowie... w ubieglym roku duzo razem dreptalismy po miescie, kopec, blonia.. stale punkty spacerow... lapie sie w ogole na tym, ze tesknie za nim... chociaz sama nie wiem czy za nic-jako fajnym facetem, przyjecielem..czy za tym, ze dzieki niemu sie nie nudzilam, ze zabieral mnie na dlugie przechadzki, na wypady po knajpach itp... ciezko powiedziec...
B. jest chory, dlatego chodze na uczelnie bez zludzen, ze go spotkam, bo wiem, ze lezy w domu... szkoda mi go, ale przynajmniej wiem, ze jest blisko :)
glupie troche, ale pomimo tego, ze go nie widze, to jednak czuje sie znacznie lepiej wiedzac, ze jest te 5 minut drogi ode mnie, niz gdy gdzies jezdzi, albo jest u siebie w miescie...
no coz... ide troche pogapic sie w okno na piekne sloneczko...