depresja jak Morze Kaspijskie
no i od wczoraj mam takiego dola, ze hej... tak, wszystko przez ten pieprzony akademik... teraz jakby ktos dal mi do podpisania papier o przeniesienie sie na studia do blizszego miasta, to nawet bym sie nie zastanawiala, tylko podpisala od razu... strasznie nie chce jechac do Kraka... nie podoba mi sie moj "nowy dom" :( obsluga jest strasznie niemila, kierowniczka potraktowala mnie wczoraj doslownie jak smiecia, pokoj jest brzydki i na dodatek tak jak myslalam, zostalo mi pietrowe lozko, na ktorym boje sie spac... jak pomysle o tym, ze mam tam mieszkac caly rok, to po prostu zalamka :/ teraz zastanawiam sie czy na hucie nie bylo lepiej... fakt faktem niebezpiecznie, ale warunki byly bardzo dobre i nie bylo pietrowych lozek.... eh.....
teraz chcialabym, zeby te ostatnie dni spedzone w domu lecialy jak najwolniej... chce sie cieszyc kazda minuta spedzona w swoim lozku....
kur..a, ja nawet nie mam sie komu wyzalic, nie mam kogos kto by mnie przytulil i powiedzial, ze jakos sie wszystko ulozy i bedzie dobrze... jeden glupi gest, a moze uwierzylabym, ze jeszcze wszystko bedzie dobrze.... a tak? jedyna rzecza do ktorej moge sie przytulic jest... moja poduszka...:(((
juz mam dosyc studiow, nastudiowalam sie... dziekuje.. a czy teraz moge isc do pracy? w moim miasteczku of course???
poza tym, po ostatnim karaoke, znow wzrosly moje uczucia do S. ... znowu nie moge przestac o nim myslec, a on... nic... najbardziej wkurwiajace jest to, ze wczesniej tak duzo rozmawialismy na GG, a teraz nagle jak znalazl sobie panienke, to ten kontakt sie urwal... doslownie urwal... nie zamieniamy juz ze soba ani slowa.... eh, swiat jest jednak okrutny....:( chce wysiasc z tego pociagu.....