a Kraków
przywitał mnie mgłą i szarością...
jak zawsze zresztą kiedy wracam z gór... kilka dni spędzonych w Tatrach... na jeździe na nartach, na wędrówkach po dolinach... i choć śniegu niewiele jak na styczeń, to jednak i tak odmienna sceneria... aż żal było wyjeżdzać.... wysiadając na krakowskich alejach miałam ochotę, złapać powrotny autobus i znów pojechać w góry... i zaszyć się tam i nigdy nie wracać....
przez ostatnie tygodnie nie miałam internetu...i nagle odkryłam ile czasu mam dla siebie, dla innych... niesamowite....a dzis...juz internet dziala, wiec znow wracam do starych nawykow...
kolejny tydzien spedzony z M.... wspolna jazda na nartach, upijanie sie grzanym winem... jego podtextowe pytania o moja druga polowke.... kilkaset kilometrow spedzonych razem w samochodzie... on za kierownica, ja tuz obok... i jeszcze sie uparl, ze odwiezie mnie do domu, choc wymagaloby to z jego strony nadrobienia ok 100km drogi... ;]
na szczecie cici juz zmadrzala i wie, ze nic z tego nie bedzi i nie moze byc... rozmawia i traktuje typowo po kolezensku, aczkolwiek gdzies w srodku milo jej sie robi, wiedzac, ze komus zalezy... :)