sunday in the city
szwedam sie cala niedziele po mieszkaniu... telewizor - komputer - kuchnia - komputer - telewizor... calosc tworzy zamkniety obiekt... gdyby nie dzisiejsza wizyta brata chyba umarlabym z samotnosci... znajomi zajeci, rodzinka daleko a ja sama w miescie...
z nudow wybralam sie wieczorkiem na spacer... niedziela w moim rodzinnym miescie wyglada inaczej niz w krakowie... tu panuje spokoj, na ulicach spotyka sie pojedyncze osoby... nie ma halasu, zgielku, smiechow... w parku kilka matek z dziecmi na hustawkach, na ulicach spacerujace rodziny, kazdy ubrany odswietnie, glownie w bieli... troche odsciskujacych sie na lawkach par i... wielka kolejka po lody, jedyne miejsce gdzie sprzedaja u nas lody krecone.... na moim osiedlu jedyne dochodzace odglosy, to grajacy u kogos w bloku na przeciwko telewizor.... pod monopolowym kilku staruszkow podpierajacych murek i pijacych piwo.... czasem gdzies przemknie jakas starsza pani z pieskiem lub przejedzie ktos na rowerze wracajac z dzialki...
nudno...
cierpie na samotnosc, ktora probuje zdusic zaszywajac sie w wirtualnym swiecie...