krakowski rynek, godzina 19.40... male stoiska oswietlone tysiacem swiatelek...mikolajki, slodycze, grzaniec, plyty, wyroby benedyktynskie... w okol rynku drzewa...na kazdym kilkanascie sznureczkow z lampkami... stojac pod kosciolem mariackim miajaja mnie inni... wiekszosc porozumiewa sie po angielsku, lub tez w jakims innym niezrozumialym dla mnie jezyku... w oddali slysze bongosy i widze grupke ludzi, szczelnie otoczona tlumem podziwiajacym ich wyczyny z kulami ognia....
tak sobie mysle, ze nawet lubie ten krakow... lubie ta wieczorna atmosfere kiedy mozna wyjsc do centrum i widac ludzi... to miasto nie umiera zaraz o zmierzchu, ale nadal tetni zyciem...
moze i jest to jedno wielkie blokowisko... ale mam blisko blonia, mam kopiec, jest i deptak nad wisla... najbardziej lubie ta czesc od mostu po salwator... nie zatloczony turystami... mozna w spokoju przejsc te kilkaset metrow...szkoda tylko, ze taki krotki...
w normalny, pracujacy dzien, gdy wiekszosc jest zamknieta w biurach, a lawki w parku jordana zajete sa tylko przez starsze panie z dziecmi i studentow...krakow jest naprawde ladny...