ksiegi skarg i zazalen c.d.
znow jest mi zle i znow czuje potrzebe napisania czegokolwiek na tym blogu... moze tak sie dzieje dlatego, ze nie mam w realu z kim pogadac? a nie moge tak w sobie wszystkiego dusic...
dzisiaj to zlosc miesza sie z rozpacza, tesknota, nie wiem jak to okreslic... ale najlepszym posunieciem to chyba byloby zamnkac mnie w jakies izolatce i nie wypuszczac dopoki mi nie przejdzie:] a wczoraj sobie obiecalam, ze sie zmienie... ze bedzie ode mnie bila radosc, zadowolenie z zycia...a tak btw. czy w ogole da sie radosci nauczyc???
rano wpadam na wyklad, a gosc jakby nigdy nic... "prosze panstwa egzamin odbedzie sie nie w ten piatek, ale za tydzien"... rany, czy on nie rozumie, ze ludzie zaczeli sie juz uczyc, ze poustawiali sobie inne rozne zaliczenia, lekturki itp....a teraz znowu wszystko przekladac... przepisalam sie spowrotem na ten piatek, zeby niemiecki zaliczyc, ale nie wiem czy mnie kobieta przyjmie, bo jest mase ludzi na liscie, a konsultacje trwaja tylko 45 minut:/.. kolos z angielskiego zle poszedl... po lektoratach pedzilam biegeim do akademika, by znow przekonac sie, ze B. nie ma na gadu, chociaz teoretycznie powinien byc (ale to juz jest powtorka rozrywki z tamego tygodnia)... no i w ogole cholernie za nim tesknie, a zarazem jestem zla na siebie jak moglam sie w kims takim zakochac, skoro od poczatku wiedzialam, ze to nie ma najmniejszych szans... :/
no i "14" juz jakied dwa tygodnie przy mnie nie ma... tez mi go brakuje... tego wychodzenia na nocne spacery, przesiadywania do 3 w nocy na lawce pod akademikiem, tego jak mnie przytulal.... eh...
slucham w kolko "Do kolyski"... i staram sie wpoic sobie slowa tej piosenki "żyj z całych sił i uśmiechaj się do ludzi..."