no hope...
eh... no i jednak moja nadzieja zawiodla... beznadziejne jest to swieto... beznadziejne jest w ogole wszystko:/
teraz juz zalapalam takiego dola, ze nie mam ochoty na nic... nie moge sie skupic, na jutro nie przygotowalam sie na zajecia i tak najchetniej to ukrylabym sie w jakims zakamarku, gdzie nikt by mnie nie znalazl i...
dlaczego ten swiat jest taki??? naprawde pierwszy raz z reka na sercu moge powiedziec, ze bardzo bardzo mi na B zalezalo:((( chyba jak na nikim wczesniej... a on tak po prostu przestaje dawac jakiekolwiek znaki zycia...
no i w zasadzie, to nie moge mu nic zarzucic... bo teoretycznie to zachowal sie fair... nie zrobil nic zeby mnie zranic... w ogole, zeby dac mi jakas taka wyrazna nadzieje.... tylko chyba moje serce za duzo oczekuje...
zastanawia mnie tylko jedno: dlaczego zawsze tak jest, ze jak mi na czyms naprawde bardzo zalezy, to mi sie to nie udaje??? :(((
eh... beznadzieja... juz nawet przeklinac nawet nie mam sil...
jestem glupia, tak cholernie glupia... wiem, ze powinnam dac sobie z nim spokoj, zapomniec... ale nie potrafie:/
mowia, ze czas leczy rany... heh... u mnie chyba to leczenie bedzie wybitnie przedluzone...
KWA!!!! :((((((%^%*^($%&#^%#%$#&^&%!!!!!!!!!!!