away form the sun
hmm... panuje totalna...jakby to ladnie nazwac... beznadzieja...
wczoraj dowiedzialam sie, ze moj brat jest w szpitalu... nawet nie mam jak do niego pojechac... tkwie tutaj w Kraku jak w jakies twierdzy, z ktorej nie moge sie wydostac:( martwie sie o niego... modle sie, zeby wszystko bylo okej...
zalapalam jakiegos strasznego dola... poza tym B... teraz tak cholernie mi go brakuje, tak bardzo chce, zeby mnie przytulil... a on... dalej olewka... :( kurcze... to chyba jest po prostu beznadziejny przypadek... tak bardzo beznadziejny, bo beznadziejnie sie zakochalam i teraz nie moge przestac o nim myslec...:((( nie chce rezygnowac... chce powalczyc o niego... za bardzo mi na nim zalezy, zeby to tak puscic plazem.... heh... juz dawno.. bardzo dawno tak beznadziejnie nie wpadlam:/
no nie ma jak to miec zajebistego dola i nikogo kto moglby mnie przytulic i powiedziec, ze bedzie dobrze... eh... chcialabym wyjsc gdzies na spacer, powloczyc sie bez celu... ale chyba o tej porze samej sie wloczyc po miescie, to nie jest zbyt dobry pomysl...
no coz... zostane w akademiku i dalej bede udawala, ze wszystko jest okej... a w srodku moj swiat bedzie coraz bardziej podupadal...:/