a small doze of happiness
jednak warto bylo czekac na niedzielny wieczor... wygladal mniej wiecej tak samo jak tydzien temu... kilugodzinna wymiana smsow... no i przyznal, ze moje smsy sprawiaja mu radosc... heh, milo takie cos uslyszec:)
a pozniej gdzies pojawilo sie takie zdanie..."jestem bardzo blisko ciebie:)"... moze ono mialo troszke inne kontekst, ale... hmm... co tu duzo mowic... ;)
jadac dzisiaj z uczelni zastanawialam sie w trawmaju, czy ja sie troche nie boje zaryzykowac... uswiadomilam sobie, ze nie chce stawiac wszystkiego na jedna karte, bo boje sie, ze roznica wieku nie bedzie pozwalala nam sie ze soba dobrze porozumiec, boje sie opinii zjnajomych (bo to jednak jakby na to nie patrzec nasz byly cwiczeniowiec), boje sie tego co by powiedzieli rodzice... mam strasznie duzo takich obaw.. a jednoczesnie z drugiej strony chce byc z nim... pieprzyc to wszystko co inni powiedza... just us...
postanowilam, ze juz nie bede dalej na tance chodzic, bo jednak kolejne 60zl, to duzy wydatek.. szkoda mi troche, ale z drugiej strony moze w koncu zaczne sie troche wiecej uczyc... i pojde dzisiaj na rekolekcje jazzowe :) mam nadzieje, ze potem nie bede zalowala mojej decyzji...
no to spadam sobie jakis obiadek zrobic (czyt odgrzac), bo chyba czas cos przekasic ;)