pozarlam sie wczoraj z rodzicami... i to dosyc powaznie... teraz prawie w ogole sie do siebie nie odzywamy... najgorsze jest to, ze nie potrafie z nimi spokojnie porozmawiac, jak mi robia jakies zarzuty to od razu wybucham... mam juz dosc tego traktowania mnie jak male dziecko... oni czepiaja sie doslownie o wszystko... najpierw zaczelo sie od tego, ze jak mozna siedzec nad jeziorem 4 godziny, potem dlaczego codziennie chodze grac na gitarze, a gdzie chodze a z kim, a co to ja teraz mam za towarzystwo, pewnie bog wie co my tam robimy, a dlaczego chodze biegac i dlaczego po 20.00, a nie wczesniej??? a potem to juz wszystko zaczeli mi wygarniac, to ze wrocilam raz o 1.00 z pubu i... w ogole... juz mam tego dosyc, naprawde dosyc! jestem pelnoletnia, mam swoj rozum i chyba wiem co robie. poza tym nie cpam, nie pije i nie pale.... a w porownaniu do innych moich znajomych to i tak najwiecej czasu ze wszystkich siedze w domu... oni sobie jezdza na dyskoteki, calonocne imprezy, nie ma ich w domu przez caly dzien i jakos nikt nie ma nic przeciwko... a ja? chyba najlepiej by bylo jakbym nigdzie nie wychodzila... dzisiaj tak zrobie... bede siedzec caly dzien w domu... chyba umre tutaj... ale bede siedzec, zeby nie mieli znow o co sie rzucac...
ja tak nie potrafie siedzec w domu... ja potrzebuje przestrzeni, ruchu, spotkan ze znajomymi... no bo niby jak mam poznac moja druga polowke skoro caly czas bede siedzec zamknieta w czterech scianach? po prostu szag mnie trafia jak mysle sobie, ze wszyscy gdzies sie bawia, spaceruja a ja siedze i siedze....
to nie jest tak, ze nic nie robie w domu.. przeciwnie siedze rano, gotuje obiady, sprzatam, piore... a po poludniu chce gdzies wyjsc!!! tym bardziej, ze jeszcze mam wakacje i chce skorzystac z tych ostatnich dni wolnego...
.... chyba pierwszy raz od roku chce pojechac do Krakowa... tak, tam przynajmniej nikt nie bedzie sie czepial o ktorej wracam, co robie przez caly dzien, z kim sie spotykam itp.... tak bardzo bym chciala, aby T. dostal prace w Krakowie... wtedy mialabym tam kogos bliskiego.... bede sie modlic do Boga, aby umiescil go wlasnie w tym miescie... bo ja tam juz dluzej nie wytrzymam bez kogos z kim mozna pogadac, wyjsc na spacer, posmiac sie... heh... smieszne... nawet nigdy z nim sie "in-real' nie widzialam, a jednak mam przeczucie, ze swietnie bym sie z nim rozumiala i ze mozna zawsze na niego liczyc.....
dobra, nie robie juz wiecej dzisiaj zadnych wywodow... moze zobacze co w tv leci, bo musze sie czyms zajac, inaczej nie przezyje dzisiejszego dnia w domu.... juz czuje sie jak jakies pieprzone warzywo....
...mam nadzieje, ze wszystko sie jakos ulozy i bedzie dobrze.... musi byc....:((